Od mojego
ostatniego wpisu minęło trochę czasu i...dwa maratony. Pierwszy w Dębnie –
bardzo ciężki z przyczyn fizjologiczno – psychicznych. I następny,
przebiegnięty w 6 tygodni później, dla rozrywki, w świetnym humorze, z
uśmiechem na paszczy i absolutnym szczęściem. Dwa biegi, podczas których znowu
sobie przewartościowałam wszystko i pomiędzy którymi musiałam znaleźć odpowiedź
na pytanie: czy chcę jeszcze biegać maratony czy nie?
Dębno
przebiegłam TYLKO i wyłącznie dlatego, że kończyłam nim Koronę Maratonów
Polskich. Byłam w bardzo kiepskiej kondycji fizycznej – na miesiąc przed się
rozchorowałam i dwa tygodnie spędziłam na antybiotykach, leżąc w łóżku i nie
rozmawiając z nikim, bo odjęło mi głos. Ledwo wstałam z łóżka, wsiadłam w
samolot i pojechałam za granicę, na dwa seminaria aikido. Obce miejsca (no, powiedzmy
nie tak bardzo), inne jedzenie, godziny zwiedzania i łażenia po miastach
Katalonii i Andaluzji w temperaturze powyżej 30 stopni, ciężki trening aikido i
bieganie, bo przecież maraton blisko. Wyłączyłam myślenie, że przecież jestem
osłabiona po chorobie, że przecież się tak nie da wejść od razu w wysokie
obroty – i robiłam 20 km
biegu po czym szłam na kilka godzin tłuczenia się po macie. W efekcie wróciłam
do Polski na tydzień przed Dębnem i padłam. Dosłownie. Ścięło mnie z nóg. Byłam
w stanie tylko spać. Nie biegałam, nie chodziłam na siłownię i pojechałam tak do Dębna. Koszmarnie słaba i
zmęczona i na dodatek z limitem czasu 5 godzin i wiszącym jak miecz Damoklesa
mi nad głową, że jak nie przebiegnę, to te kilka miesięcy pracy pójdą się paść.
Pomogła mi rozmowa z przyjaciółką, Martą, którą sobie zresztą wspominałam w
trakcie biegu: „A co się stanie jak nie dobiegnę? A co się stanie, jak nie
zrobię tej korony? Wielokrotnie w ciągu tych kilku miesięcy przekroczyłam swoje
ograniczenia, NIC NIKOMU NIE MUSZĘ UDOWADNIAĆ”. Pomogło, bo cały czas jednak
czułam, że udowadniać muszę. Słowa Marty powtarzałam sobie na trasie, licząc
kilometry i minuty do końca, często bliska płaczu. I dobiegłam!!! Na 8 minut
przed limitem, robiąc czas tylko o 7 minut lepszy niż na swoim pierwszym
maratonie. Ale w trakcie biegu, między na zmianę przekleństwami, błaganiem „jeszcze
tylko następny kilometr” i obietnicami „przysięgam, to już ostatni twój
maraton, nigdy więcej” robienie jakiegokolwiek czasu znajdowało się na szarym
końcu moich priorytetów.
![]() |
Dębno. Łatwo nie było |
No więc
dobiegłam. Zdobyłam. Zostałam zweryfikowana, medal i dyplom zdobywczyni Korony
Polskich Maratonów przyszedł pocztą ( wywołując zresztą fontannę łez) – I CO
TERAZ? Biegać te maratony czy spełnić swoją obietnicę, że to był ostatni? Czy –
mając w pamięci to, jak ciężko jest na trasie, będę w stanie na następnym
znaleźć w sobie motywację aby dotrzeć do mety? Bo już wiem, nie muszę nic
nikomu udowadniać. Swoje ograniczenia pokonałam. Ci, którzy twierdzą że te moje
4 godziny z grubym hakiem to nie jest bieganie a z takim czasem nie mogę się
nazywać maratończykiem i tak będą tak myśleć, choćbym biegała na uszach. Więc
po co? Bo...podczas tych kilku godzin do mnie dociera, co jest w życiu ważne. Dla
mnie ważne, nie dla innych. Bo...jestem biegaczem samotnikiem. Im dłużej biegam
sama, tym mniej lubię ludzi i świat. Bieganie w maratonie, kiedy wszystko mnie
boli i muszę przełamać protest swojego ciała pokazuje mi, że ludzie są fajni a
życie piękne. Nawet ci niefajni są fajni, bo dzięki nim można docenić resztę. Bo...jestem
leniem i robiąc samodzielny trening nigdy nie zmęczę się tak bardzo, żeby
osiągnąć stan świadomości, w którym osiągam to, co napisałam wyżej. No więc
stanęłam ponownie na starcie, tym razem w rodzinnym mieście, Krakowie.
Biegłam
bez wewnętrznego przymusu. Towarzysko, bo biegło mnóstwo znajomych i
przyjaciół, bo inni znajomi i przyjaciele kibicowali na trasie. Oczywiście – w trakcie
NIE BYŁO MIŁO. Tak od 30.
kilometra. Głupie rzeczy wtedy człowiekowi pomagają. Obok
trasy stała karetka, biegacza na noszach pakowali do środka. Przemknęło mi
przez głowę „A jakbym tak zemdlała to nie musiałabym robić tych ostatnich
kilometrów”. Kuszące. A potem, jak ostrogą: halo, halo, a medal? Najładniejszy
jaki widziałam? I myśl o tym głupim kawałku wygrawerowanego metalu, który
dostaje każdy, kto ukończy bieg, pociągnęła mnie dalej. Na 33. kilometrze stała
koleżanka, Ola – ta sama, która mnie namówiła na robienie korony maratonów. Dała
mi red bula i wodę i jej też przyrzekłam, że to mój ostatni maraton. Ale jak
to? – zapytała Ola – a Medoc? Faktycznie, obiecałam jej wspólny bieg w Medoc. –
No dobra, ale Medoc będzie naprawdę ostatni powiedziałam i sama z siebie się
zaczęłam śmiać. Na 40.
kilometrze stał znajomy strażak i robił mi zdjęcia – „już
blisko” powiedział. Zaraz potem w słuchawkach zabrzmiało mi „Don’t stop mi now”
Queen i jak sobie wyobraziłam siebie, ledwo powłóczącą nogami, śpiewającą „don’t
stop me”, to tez nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać.
No więc
tak – dobiegłam. Czas 4:41. Kiepścizna, ktoś powie. O 11 minut lepiej niż Dębno
przed 6 tygodniami. O minutę lepiej, niż Cracovia w zeszłym roku. Czy czas jest
ważny? Dla mnie niekoniecznie. Ważne, że znowu się uchetałam jak orka, znowu
przewartościowałam system i odkopałam olbrzymie pokłady radości. Czy przebiegnę
następny maraton – zdecydowanie tak. Ciekawa jestem, czy nastąpi ten moment,
kiedy w końcu całe te 42
kilometry przebiegnę z przyjemnością. Czy przystąpię do
Biegu Siedmiu Dolin na 66
kilometrów we wrześniu tak jak sobie założyłam? Pewnie
tak. Nawet, jeżeli miałabym nie przebiec – to choćby po to, żeby znowu się
czegoś o sobie nauczyć.
![]() |
Cracovia. Radość z przyjaciółmi na mecie. I jak tu nie biegać? |
Monia ! Dla mnie jesteś M A R A T O Ń C Z Y K !!!!! Pamiętaj o tym i biegnij, biegnij biegnij.....i jeszcze jedno Jak wiesz ten najbardziej znany biegacz mówił : Zycie jest jak pudełko czekoladek Nigdy nie wiesz co ci się trafi. Dla mnie trafiłaś na cos co po prostu kochasz. Nie kryj łez, wzruszeń emocji tylko biegaj !!! Pozdrawiam Maro !
OdpowiedzUsuń"Ci, którzy twierdzą że te moje 4 godziny z grubym hakiem to nie jest bieganie a z takim czasem nie mogę się nazywać maratończykiem i tak będą tak myśleć, choćbym biegała na uszach. Więc po co?"
OdpowiedzUsuńJak to się mówi? Miej wyjebane, a będzie Ci dane?
Ktoś kto tak mówi, choćby biegała maratony w 2:13, jest niemytym ciulikiem, a nie maratończykiem.
"Im dłużej biegam sama, tym mniej lubię ludzi i świat. Bieganie w maratonie, kiedy wszystko mnie boli i muszę przełamać protest swojego ciała pokazuje mi, że ludzie są fajni a życie piękne. Nawet ci niefajni są fajni, bo dzięki nim można docenić resztę. "
- w tym fragmencie się pogubilam, chyba wiem o co chodzi ale w tm co napisałaś coś jest nie tak z logiką:-)))))))) Ale czy musi być;-)
Jak piszesz "Marta" to masz na myśli "Kotę? Bo ja w życiu chyba nie słyszałam, żebyś się zwróciła do niej po imieniu i muszę się upewnić;-)))
Kota, czyli Marto S. - tak, o ciebie chodzi! Ta rozmowa z tobą przed Dębnem była strasznie ważna, no!
Usuń