No i stary rok zakończony został X Krakowskim Biegiem
Sylwestrowym – najsympatyczniejszą znaną mi imprezą biegową, gdzie zamiast
bicia rekordów i robienia dobrych czasów liczy się przede wszystkim zabawa –
dobre przebranie i fantazja. Tym samym zakończyłam rok, w którym przebiegłam łącznie 1075 kilometrów. Jak się to rozłoży na
365 dni wcale nie wychodzi tak dużo, bo niecałe 3 km dziennie. To też dziennie
niecałe 20 minut! I to powinno być odpowiedzią dla wszystkich tych, co
narzekają, że nie mają czasu biegać. Nie wierzę, że nie znajdzie się codziennie
ten kwadrans – cały problem z bieganiem tkwi więc w głowie!!! Ot, żeby zmusić
się do wyjścia, zamiast ćwiczyć kciuk na pilocie.
![]() |
Fot. Jan Graczyński |
A ja robię biegowe plany na 2014…Na pewno wśród nich jest
maraton w Dębnie na początku kwietnia, ostatni, którego brakuje mi do zrobienia
Korony Maratonów Polskich, no i 66
km we wrześniu w Krynicy. Szczególnie to drugie będzie
wymagało ode mnie dużo pracy, bo muszę po pierwsze zwiększyć tygodniowy
kilometraż i przestać się nareszcie opierdalać, a po drugie – trzeba zacząć
biegać po górach. Logistycznie uciążliwe :-( Z inych planów już wiem, że w maju pobiegnę Cracovia
Maraton, dwa tygodnie wcześniej półmaraton w Puszczy Niepołomickiej, a na drugą
połowę roku zostawiam sobie krakowskie Trzy Kopce i – oczywiście – Bieg
Sylwestrowy. Co będzie pomiędzy tymi datami nie mam bladego pojęcia, bo chcę
zmieścić jeszcze zagraniczne seminaria i obozy aikido. Ciut dużo mi tych
treningów biegowych i nie tylko wychodzi, bo przecież jeszcze trzeba się
rozciągać, ćwiczyć wydolność (najlepszy dla mnie do tego jest spinning) i
wzmacniać plecy (mój dysk ma tendencje do wysuwania się). Oczywiście, że
wszystko się da, będzie to tylko wymagało dyscypliny, a to zawsze sprawiało mi
kłopot. Na razie kombinuję z tabelkami w excelu, wpisując kiedy, co i gdzie. No
i tych wszystkich aktywności pojawia mi się strasznie dużo, bo ok. 15 godzin
tygodniowo. Jak sobie pomyślę, że w podstawówce na wu-efie to głównie
zwalniałam się z ćwiczeń…
Ale, z drugiej strony, bardzo mnie to cieszy, że mam jeszcze
energię i że mi się chce. W tym roku kończę 40 lat i wcale ale to wcale nie
czuję się jak zramolała staruszka, chociaż wielu znajomych w moim wieku zaczyna
się zachowywać tak, jakby przy 40-tce to człowiekowi nagle wyrastał balkonik.
Nigdy nie zapomnę swojej koleżanki z liceum, która zadzwoniła do mnie w
przeddzień mojego pierwszego maratonu i zaczęła narzekać, że my, w naszym
wieku, to musimy już dbać o siebie, regularnie się badać, oszczędzać
zdrowie…Ona np. postanowiła codziennie chodzić na 10-minutowy spacer, tak nie za szybko, bo to jednak kości już nie
te, a złamania w naszym wieku… Słuchałam tego, kompletnie osłupiała, kilka
minut i wcale nie byłam pewna, czy mi się to nie śni. W końcu jej przerwałam
„Ale o czym ty w ogóle mówisz? Ja jutro biegnę maraton!”. Nie odezwała się
nigdy więcej. A szkoda. Bo może bym ją
przekonała, że człowiek ma tyle lat na ile się czuje? I że jeśli naprawdę
chcesz biegać, to wiek nie ma znaczenia? Wystarczy tylko odpowiedni trening…
A może bym jej powiedziała, że kobiety w naszym wieku mają
akurat szczyt możliwości jeżeli chodzi o wydolność organizmu? Zresztą – czy
marzenia i cele mają być zależne od wieku? Zdecydowanie nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz