czwartek, 2 stycznia 2014

Czas podsumowań, czas planów



No i stary rok zakończony został X Krakowskim Biegiem Sylwestrowym – najsympatyczniejszą znaną mi imprezą biegową, gdzie zamiast bicia rekordów i robienia dobrych czasów liczy się przede wszystkim zabawa – dobre przebranie i fantazja. Tym samym zakończyłam rok, w którym przebiegłam  łącznie 1075 kilometrów. Jak się to rozłoży na 365 dni wcale nie wychodzi tak dużo, bo niecałe 3 km dziennie. To też dziennie niecałe 20 minut! I to powinno być odpowiedzią dla wszystkich tych, co narzekają, że nie mają czasu biegać. Nie wierzę, że nie znajdzie się codziennie ten kwadrans – cały problem z bieganiem tkwi więc w głowie!!! Ot, żeby zmusić się do wyjścia, zamiast ćwiczyć kciuk na pilocie. 

Fot. Jan Graczyński


A ja robię biegowe plany na 2014…Na pewno wśród nich jest maraton w Dębnie na początku kwietnia, ostatni, którego brakuje mi do zrobienia Korony Maratonów Polskich, no i 66 km we wrześniu w Krynicy. Szczególnie to drugie będzie wymagało ode mnie dużo pracy, bo muszę po pierwsze zwiększyć tygodniowy kilometraż i przestać się nareszcie opierdalać, a po drugie – trzeba zacząć biegać po górach. Logistycznie uciążliwe :-( Z inych planów już wiem, że w maju pobiegnę Cracovia Maraton, dwa tygodnie wcześniej półmaraton w Puszczy Niepołomickiej, a na drugą połowę roku zostawiam sobie krakowskie Trzy Kopce i – oczywiście – Bieg Sylwestrowy. Co będzie pomiędzy tymi datami nie mam bladego pojęcia, bo chcę zmieścić jeszcze zagraniczne seminaria i obozy aikido. Ciut dużo mi tych treningów biegowych i nie tylko wychodzi, bo przecież jeszcze trzeba się rozciągać, ćwiczyć wydolność (najlepszy dla mnie do tego jest spinning) i wzmacniać plecy (mój dysk ma tendencje do wysuwania się). Oczywiście, że wszystko się da, będzie to tylko wymagało dyscypliny, a to zawsze sprawiało mi kłopot. Na razie kombinuję z tabelkami w excelu, wpisując kiedy, co i gdzie. No i tych wszystkich aktywności pojawia mi się strasznie dużo, bo ok. 15 godzin tygodniowo. Jak sobie pomyślę, że w podstawówce na wu-efie to głównie zwalniałam się z ćwiczeń…
 
Ale, z drugiej strony, bardzo mnie to cieszy, że mam jeszcze energię i że mi się chce. W tym roku kończę 40 lat i wcale ale to wcale nie czuję się jak zramolała staruszka, chociaż wielu znajomych w moim wieku zaczyna się zachowywać tak, jakby przy 40-tce to człowiekowi nagle wyrastał balkonik. Nigdy nie zapomnę swojej koleżanki z liceum, która zadzwoniła do mnie w przeddzień mojego pierwszego maratonu i zaczęła narzekać, że my, w naszym wieku, to musimy już dbać o siebie, regularnie się badać, oszczędzać zdrowie…Ona np. postanowiła codziennie chodzić na 10-minutowy spacer,  tak nie za szybko, bo to jednak kości już nie te, a złamania w naszym wieku… Słuchałam tego, kompletnie osłupiała, kilka minut i wcale nie byłam pewna, czy mi się to nie śni. W końcu jej przerwałam „Ale o czym ty w ogóle mówisz? Ja jutro biegnę maraton!”. Nie odezwała się nigdy więcej.  A szkoda. Bo może bym ją przekonała, że człowiek ma tyle lat na ile się czuje? I że jeśli naprawdę chcesz biegać, to wiek nie ma znaczenia? Wystarczy tylko odpowiedni trening…
A może bym jej powiedziała, że kobiety w naszym wieku mają akurat szczyt możliwości jeżeli chodzi o wydolność organizmu? Zresztą – czy marzenia i cele mają być zależne od wieku? Zdecydowanie nie. 


Moje 40. Urodziny przypadają w weekend. I niech mnie dunder świśnie, jeżeli sobie nie pyknę jakiś zawodów tego dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz