poniedziałek, 9 grudnia 2013

Krótkie nóżki żółwia kontra pęciny gazeli


Dziś będzie o predyspozycjach do biegania. Których – z góry mówię – nie mam i mieć nigdy nie będę.

Jacy są biegacze długodystansowi pewnie wiecie. Małe toto, chude, na maksa odtłuszczone, chude rączki, chude nóżki z potężnymi (proporcjonalnie do reszty) mięśniami ud. Na przykład Kenijczycy czy Jamajczycy. Chudzi i smukli są też sprinterzy – już wyżsi, z długimi nogami i solidnymi stawami skokowymi. A ja przy nich co? 157 cm wzrostu, czyli siedzący pies w kapeluszu. Jak to się ładnie mówi – kobieca budowa ciała, czyli szerokie biodra i spory biust, który okropnie przeszkadza przy bieganiu. Szerokie plecy. Krótkie, mocno zbudowane nogi, zwłaszcza rozbudowane uda. Duża waga (gdy zaczynałam biegać, było to 72 kilo, teraz jest 63). Taki mały czołg raczej do obrony stacjonarnej niż rakieta. Jak zaczynałam biegać i przeżywałam pierwsze zachwyty, od jednego ze znajomych usłyszałam „jak ktoś jest gruby tak jak ty, nie będzie biegał”. Inny wyznał, że nigdy nie przypuszczał, że mogę biegać na długie dystanse. A miałam za sobą wtedy już dwa maratony…

Jaki z tego jest wniosek? Jeśli naprawdę chcesz biegać, to twój wygląd i wiek nie mają najmniejszego znaczenia. Owszem – jest typ budowy, który daje ci lepsze możliwości na starcie, ale i tak na końcu wszystko zależy od tego, co z tymi początkowymi warunkami zrobisz. Naprawdę nie przypuszczacie nawet, ile można osiągnąć odpowiednim treningiem czy motywacją. Może nie osiągniecie tempa Kenijczyka w maratonie (ponad 20 km/h), ale nie oznacza to tego, że nie możecie zrobić np. dobrego czasu, jeśli tylko naprawdę chcecie to osiągnąć. Widziałam już świetnie wyglądających, młodych, szczupłych mężczyzn, ze zdawałoby się idealnymi warunkami do biegania, którzy zostawali daleko w tyle za pomarszczoną, przygarbioną, biegnącą jak łamaga staruszką.

A co pomaga żółwiowi w ściganiu się z gazelą? Przede wszystkim cierpliwość, upór i determinacja. Najpierw żółw wyznacza sobie jasno cel – np. w marcu chcę przebiec półmaraton.  Albo – tak jak to było ze mną na początku – w tym miesiącu przebiegnę łącznie 60 km. Potem trzeba poszukać sposobu. Wszystko jest ważne – czy coś trenowaliśmy wcześniej, czy dopiero zaczynamy przygodę z bieganiem, jak jemy, ile mamy czasu na trening, czy coś nam dolega. Stawiajmy sobie na początek małe cele, łatwiej osiągniemy sukces. Każdy sukces będzie nam dawał siłę do kolejnego wyzwania – czyli np. 80 km przebiegniętych w miesiącu…100 km…

 Ja chodziłam na siłownię 4-5 razy w tygodniu. Nie za każdym razem biegałam. Zaczynałam od marszobiegu (tak, wykorzystywałam „chomika”, czyli bieżnię. Na początku bieżnia daje nam łatwość w kontrolowaniu czasu i tempa), gdzie marsz w tempie ok. 6 km/h przeplatałam lekkim truchtem 7-7.5 km/h. I tak 40 minut. Stopniowo zmniejszałam czas marszu na rzecz truchtu: czyli 1 minutę maszerowałam, 5 minut truchtałam i tak co najmniej 3 razy w tygodniu, co drugi dzień. Potem, gdy już udało mi się całe te 40 minut przetruchtać, wydłużałam ten czas, stopniowo, o jeden punkcik zwiększając tempo. Pomogło mi, gdy w miesiąc po rozpoczęciu przeze mnie biegania, część treningu biegowego na bieżni zastąpiłam treningiem w terenie. W terenie biegnie się znacznie łatwiej i o dziwo – znacznie szybciej. W efekcie swój pierwszy półmaraton – w cztery miesiące po rozpoczęciu przeze mnie biegania – przebiegłam w czasie 2.27 minut, czyli ok. 8,5 km/h. Dziś moje komfortowe tempo, które mogę utrzymywać ok. 2 godzin to 10.5 km/h. Mam nadzieję, że widzicie progres J

Co mi pomogło w bieganiu:

-  to, że chodziłam na zajęcia ze spinningu ( czyli rowery stacjonarne), które po pierwsze bardzo wzmacniają nogi, nie obciążając jednocześnie kolan a po drugie budują wydolność;

- buty. Każdą inną część ubrania możecie mieć byle jaką, ale w dobre buty trzeba zainwestować. Zwłaszcza, jeśli tak jak ja cierpicie na nadmiar kilogramów. Jeśli biegacie po betonie, cierpią na tym wasze stawy kolanowe i wasz kręgosłup. Potrzebujecie butów, które zamortyzują uderzenia stóp o podłoże. Kupując buty nie sugerujcie się ceną – drogie nie zawsze znaczy odpowiednie. Raczej idźcie do specjalistycznego sklepu i poproście i radę personel. Nie wstydźcie się zapytać, czy ekspedient biega!!! Na złe buty szkoda stawów.

- trener. Może go zastąpić ktoś, kto ma już za sobą jakieś biegowe doświadczenie. Szybciej i lepiej niż samodzielnie szukać porad w Internecie (nie zawsze adekwatnych).

Żółw, żeby zacząć biegać, potrzebuje wytrwałości i pokory. Zasada „szybko i dużo” nie zdaje tu egzaminu, chyba że chodzi wam o zniechęcenie się lub nabawienie kontuzji. A więc nie 10 km od razu, ale 3. Nie godzinę, ale 20 minut. Za to regularnie, konsekwentnie, nawet jeśli pada śnieg, żona napiekła ciastek i przyjechali goście. Ja przez swoją pierwszą zimę biegałam ok. 21-szej, nawet później, po ciemku, w śniegu, przy 13 stopniach mrozu. Bo jeśli chcesz – to możesz.

 
A następnym razem będzie o jedzeniu biegacza.
 
 
Na zdjęciu - po moim pierwszym półmaratonie, krakowskiej Marzannie, marzec 2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz