Od niedawna Polska przeżywa prawdziwy boom biegowy. Biegają
wszyscy, niezależnie od wieku, płci i kondycji fizycznej. Nawet w moim
zapyziałym rodzinnym miasteczku w tegoroczne święta podczas wigilijnej
przebieżki spotkałam biegacza, a to już o czymś świadczy. Jednocześnie w
ubiegłym roku podczas warszawskiego biegu młody (młodszy w każdym razie ode
mnie) mężczyzna zmarł, co wywołało prawdziwą medialną nagonkę i serię opinii
lekarzy i innych specjalistów, że to bieganie wcale nie jest takie zdrowe, jak
to mówiono jeszcze miesiąc przed wypadkiem.
No to jest zdrowe czy nie?
Wszystkimi łapkami podpisuję się pod zdaniem, że każdy, kto
chce biegać, powinien się przebadać. Tylko że…no właśnie. Raz, przed
półmaratonem w Paryżu, chciałam to zrobić. Podczas tamtego biegu wymagano
zaświadczenia lekarskiego, a nie tylko, tak jak w większości zawodów,
oświadczenia biegacza. Cóż się okazało. Zwykły lekarz mnie nie przebada na
okoliczność takiego biegu. Nawet mnie nie skieruje na badania. Odeśle mnie na
poszukiwanie lekarza sportowego. Takowego znalazłam. Odmówił, twierdząc, że
potrzebuję lekarza sportowego specjalizującego się w bieganiu (!!!). Taki w
Małopolsce jest jeden. Oczywiście, za wizytę trzeba było zapłacić grube pieniądze.
I wizytę wyznaczono mi…za trzy miesiące. Bieg był za dwa. Lekarz przyznał bez
ogródek, że jest zawalony robotą dla klubów sportowych. W efekcie znalazłam
znajomego konowała, który postawił pieczątkę w odpowiednim miejscu. Od tamtej
pory bazuję na znajomych fizjoterapeuch i trenerach, których wiedza jest, na
szczęście, dla mnie wystarczająca (już nie wspominam o tym, że przecież ja sama
jakieś tam doświadczenie sportowe posiadam). Ale jeśli ktoś, kto zaczyna
przygodę z bieganiem, chciałby ją zacząć zdrowo i jak bozia przykazała, polska
służba zdrowia pokazuje mu palec. A biegać ludzie chcą, bo w tivi byle karaluch
celebrycki trzaska triatlon, to przecież i oni mogą. Tylko że tivi nie pokazuje
trenerów, pracujących nad wspomnianym celebrytą i często wielomiesięcznych
przygotowań. A nie da się, po kilku lub nawet kilkunastu latach siedzenia na
kanapie przed telewizorem z puszką piwa wstać i przebiec wyścigu. No nie da
się, przy całym moim optymizmie, że chcieć to móc. To „móc” raczej wynika z
jasno określonego celu, planu, jak do niego dojść i konsekwencji w realizacji
planu, a nie działania na „hurrra”.
Jeśli więc wiemy, że na służbę zdrowia liczyć nie możemy, to
co zrobić, żeby biegać zdrowo i bezpiecznie?
- jeśli zaczynamy przygodę z ruchem, mądrze by było
zainwestować w trenera. Chociaż w kilka spotkań. Zwłaszcza jeśli mamy kłopoty z
nadwagą, co oznacza kłopoty ze stawami i krążeniem. To i tak jest tańsze niż
potem wizyty u lekarza. Trenera wybierzmy mądrze – popytajmy wśród jego
podopiecznych, sprawdźmy, jakie ma kursy i kwalifikacje. To nic wstydliwego.
Chodzi o nasze zdrowie.
- nie dawajmy się ponieść entuzjazmowi. Chcemy szybko, dużo,
mocno, najlepiej natychmiast. W efekcie dorabiamy się kontuzji i zniechęcamy, a
szkoda. Zaczynajmy powoli, od marszobiegów, niskiego tempa, krótkich dystansów.
Jeden z moich kolegów, też biegających, powiedział, że lepiej stawiać sobie
kilka mniejszych celów niż jeden duży. Łatwiej nam je osiągnąć, dzięki czemu
mamy motywację.
- nie lekceważmy sygnałów własnego organizmu. Wbrew pozorom
to, że coś nas zaczyna boleć, to dobrze.
To sygnał, że coś robimy nie tak – źle ćwiczymy lub czegoś nie robimy.
Nie lekceważmy tego, ale nie przestawajmy się ruszać. Zmodyfikujmy trening.
Najczęściej podczas biegania boli nas kręgosłup, zwłaszcza część lędźwiowa,
kolana, ścięgna achillesa, piszczele. Pomóc nam może trener z doświadczeniem
fizjoterapeutycznym lub fizjoterapeuta. Wiecie, że ja swojego pierwszego
maratonu nie skończyłam? Wysunął mi się dysk na 25. kilometrze, uniemożliwiając
dalszy bieg. Zdesperowana udałam się do swojego kolegi fizjoterapeuty i przez
kilka miesięcy wykonywałam co godzina zadane ćwiczenia (zadzierając kieckę,
zdejmując szpilki i padając na podłogę w swoim gabinecie), spałam i siedziałam
w określony sposób. Efekt? W pięć miesięcy później przebiegłam maraton J Od tamtej pory
regularnie ćwiczę mięśnie pleców. Zaczęło boleć kolano? No tak, lekceważyłam
rozgrzewki i rozciąganie, odezwało się pasmo piszczelowo-biodrowe. Teraz trzeba
skrócić dystanse i rozciągać, rozciągać…
- zainwestujmy w dobre buty. To chyba jedyny wymóg sprzętowy
przy bieganiu, co do którego będę się upierać jak osioł. Dobre buty pozwolą ci
uniknąć kłopotów ze stawami kolanowymi i biodrowymi, ze ścięgnami…Tak, to
wydatek kilkuset złotych, nie ma co się oszukiwać, ale całą resztę możecie
olać. I to samo – idźcie do specjalistycznych sklepów biegowych, a nie
sieciówek, nawet związanych ze sportem, niekoniecznie też do sklepów firmowych.
Profesjonalny sprzedawca zapyta was o rodzaj treningu, podłoże, dystans, wagę,
sprawdzi rodzaj ustawienia stopy, czasem każe się przebiec na bieżni.
Zapytajcie go, czy też biega, czy sprawdził obuwie, które wam poleca. To samo –
nie wstydźcie się. A przy okazji może nawiążecie ciekawą znajomość.
I ostatnia rada – z głową wszystko trzeba robić, z głową!
Nie szarżować, nie pomijać objawów, nie biegać za wszelką cenę jak boli, bo
akurat macie start na ważnych zawodach. Czasem dla dużych celów trzeba
poświęcić małe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz